Marantz PM75 gra ze swego rodzaju spokojną pewnością siebie, bez epatowania słuchacza jakimiś spektakularnymi efektami (trochę tak robił Denon 1560). Jak trzeba, to ryknie, grzmotnie, łupnie, ale nie rwie się do tego na siłę. Za to jakoś tak mimochodem, od niechcenia odtwarza całą masę szczególików i drobiazgów, a czyni to bez śladu ostrości, przybrudzeń czy szorstkości, bez natręctwa i nachalności. Szczegóły stapiają się w całość z muzyką, nie odwracają od niej uwagi. Jeśli się skoncentrujesz na jakimś, zupełnie dowolnym aspekcie, to możesz go bez trudu śledzić. Stereofonia jest odtwarzana z granitową stabilnością, słychać wieloplanową głębię i akustykę pomieszczenia, pogłosy, dokładne położenie instrumentów w przestrzeni i ich rozmiary. Zero efekciarstwa.
zapewne dlatego jest tak, że w krótkich odsłuchach wzmacniacz ten nie robi dużego wrażenia, jednak w trakcie dłuższej sesji odsłuchowej powoli odkrywa się jego zalety doceniając jego neutralny i prawdziwy charakter. Wbrew co niektórym opiniom twierdzę że wzmacniacz ten nie jest ocieplony tylko neutralny. Z kolumnami wysokiej jakości (sklep powyżej 8000zł) może pokazać prawdziwą klasę i zawstydzić wiele markowych, drogich tranzystorów. Lampy powyżej 4000zł mogą mieć ładniejszą, cieplejszą średnicę (ale czy prawdziwszą, neutralniejszą?), lecz za całokształt i harmonię brzmienia chyba jednak wyżej oceniłbym PM75.